W Polsce między wojnami„Materiał, na którym zbudowano pot wieku temu horror demoliberalizmu kruszeje i zaczyna się na naszych oczach powoli sypać. Nieco wysiłku z naszej strony, trochę poświęcenia i zaangażowania i wreszcie będzie można posprzątać dom z walających się po całej podłodze resztek nowego wspaniałego świata” - Rewolucja Integralna Optymizm nie jest uczuciem w polskich środowiskach narodowych i patriotycznych dominującym. Rzec by można, że ich cechą charakterystyczną jest raczej rejtanizm, owa niewiara w sukces połączona ze skłonnościami do teatralnego harakiri. Jakoś tak się złożyło, iż w obrazie tym nijak nie mieszczą się środowiska narodowo-radykalne, szczególnie te, dziwnym trafem, zjednoczone w Narodowym Odrodzeniu Polski. To zapewne sprawa naszego hartu Ducha i higienicznego trybu życia, jakie prowadzimy - można przecież i tak to tłumaczyć. Albo inaczej: nie ma czegoś takiego, jak wiara czy niewiara w zwycięstwo. Zgnębienie naszych wrogów i zgarnięcie całej puli to po prostu pewnik, wynikający z prostej konstatacji: lepsi zawsze zwyciężają. Czasem tylko trwa to nieco dłużej, niż wypicie filiżanki kawy. Przykład francuski, bezwzględny marsz Le Pena, rozbijającego w proch i pył zeskorupiałą pewność siebie klas nierządnych udowadnia w sposób oczywisty, iż dla nacjonalizmu nie ma przegranych wojen, są co najwyżej potyczki, z których dokonuje się kontrolowanego odwrotu na z góry upatrzone stanowiska - po to jednak, by uderzyć w innym miejscu i czasie. Frontowi Narodowemu zajęło to lat trzydzieści. Trzydzieści lat dojrzałej cierpliwości połączonej z młodzieńczym entuzjazmem. Wspominam o tym, gdyż to na nas spoczywa obowiązek tchnięcia ducha optymizmu w tych wszystkich, którzy - gdyby nie Honor - dawno by klęknęli w jakimś zaciemnionym kącie, posypując głowę ciepłym popiołem straconych nadziei. Nie ma za bardzo czasu na wahania, czy protestacyjne popiskiwania. Na to przyjdzie właściwa pora - w grobie, dwa metry pod poświęconą ziemią. Teraz mamy do wykonania konkretne zadania. Bitwa o Polskę weszła bowiem w nową fazę. Tylko półtora roku dzieli nas od kolejnego poważnego starcia, którego celem będzie powstrzymanie tak zwanego zjednoczenia nas z tak zwaną Unią Europejską. Tym razem siły są wyrównane. I nasz przeciwnik jest tego świadom. Aby więc osłabić nasze możliwości - obok zmasowanej nagonki medialnej, którą słusznie porównuje się do sowieckiej agitki z czasów wujka Stalina (nawet argumenty i słowa nic się nie zmieniły) - sięgnął po inny, wielokrotnie w przeszłości wykorzystywany sposób, a mianowicie sam sobie wybrał i namaścił „opozycję”. Owi urzędowi „eurosceptycy”, osobnicy zaprawieni w politycznej prostytucji i mocno unurzani w gospodarczych aferach nadmuchiwani są przez władze i służące im media niczym karnawałowe baloniki. I los owych kolorowych ozdobników jest im przeznaczony - po skończonej imprezie, a może nawet w jej trakcie, w ruch pójdzie szpilka, która z wielkiego balona pozostawi niewielki kawałek zużytej gumy. Duzi ludzie o małych rozumkach i brudnych łapskach, mający rozwodnić i spowolnić nasze działania antyunijne, choć i tak polegną - skompromitowani przez swych patronów ujawnieniem ciemnych sprawek i nikczemnych czynów - mogą jednak zaszkodzić sprawie, do której się przyssali, niczym stuletnia pijawka. Na to nie pozwolić nie można. Bo wróg - to wróg. Nieważne, w jakie szaty akurat się ustroi, bo i tak wiadomo, że jest to tylko przebranie, które zwędził korzystając z nieuwagi porządnych ludzi. Tutaj ciąć trzeba równo, sprawiedliwie i fachowo: zdeklarowanych zdrajców i fałszywych przyjaciół. Tych ostatnich nie ma, na szczęście, zbyt wielu. Tym prościej będzie więc na śmietnik wyrzucić owych Marków i Jurków, Hatków i Puchatków, Pożyczalskich i Kaczyńskich, Giertychów i Głuptaszyńskich. A to będzie naprawdę przyjemna i pożyteczna robota, l na pewno pobudzi do życia przysypiających na taborach rnaruderów. Adam Gmurczyk
|