Raport Arrakis: Polski Adolfo w irackiej rzeczywistości„Przybyliśmy tutaj nie jako tyrani, lecz jako wyzwoliciele” - Adolf Hitler Ilekroć słyszę o „polskim zaangażowaniu w Iraku”, to krew mi w żyłach buzuje. Tym mocniej, jeśli zdanie to wypowiadają przeciwnicy agresji. Bo niby jakie to „polskie”, i w dodatku „zaangażowanie”? Czy Polacy dali swq zgodę na ten najazd, czy powszechny szał radości ogarnął polskie ulice i wiejskie drogi? A może przeoczyłem matki-Polki, oddające obrączki i bransolety, by udokumentować czynem i złotem swe poparcie dla owego „zaangażowania”? Nawet najemnicy w mundurach made in USA z białoczerwonymi naszywkami (już za to tylko powinno postawić się ich pod ścianą) zdecydowali się na wyprawę iracką nie z chęci „ulżenia Irakijczykom” (chyba że od dóbr doczesnych), ale dlatego, że dobrze im za ta płacą. Jeszcze chętniej (pod warunkiem, że za takie same pieniądze) pojechaliby sobie na grzyby - las, świeże powietrze i żaden niewdzięczny Arab nie czołgałby się tam po mchach i paprociach, ściskając w ręku kałosznikowa, czy inny przedmiot powszedniego zabijania. Jakie więc w końcu „polskie” jest to „zaangażowanie”? Żadne! Fakt, że „wola polityczna\' bandy gamoni udających polityków i marzących o zagranicznych sponsorach pobłogosławiła tę sprawę nie oznacza, iż jest ona polską. Tak jak nie był naszą, polską sprawą najazd na Czechosłowację w roku 1968. i wtedy i dziś była to tylko i wyłącznie wola klasy rządzącej - wówczas PZPR-owskiej, dziś postPZPR-owskiej. A nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że pomiędzy narodem polskim a władzami III RP rozciąga się przepaść głęboka i szeroka. I nie zasypią jej nawet trupy udających polskich żołnierzy najemników. Tym zaś, którzy zawodzą żałośnie nad „poświęceniem i odwagą naszych chłopców”, którzy mogą w iraku zginąć „w obronie demokracji” czy innych głupot, odpowiadam krótko: a niech giną, i im więcej ich wróci w plastikowych workach, tym lepiej. Nikt ich tam nie zapraszał, nie zgarnięto ich też z łapanki; pojechali na ochotnika, niczym czterdziestu rozbójników Ali Baby, zarobić na krzywdzie, cierpieniu i niedoli zniewolonego okupacją narodu. Płakać nad ich losem, to jak zamartwiać się „naszymi” handlarzami heroiną zastrzelonymi w Hamburgu, czy „nadwiślańskimi” przemytnikami samochodów, zarąbanymi siekierami pod Kijowem. Taki koniec, jakie dzieło. Co prawda może i zdarzyć się tak - przyznam, iż ten aspekt sprawy nieco mnie rozbawił - że rodziny poległych nie zobaczą nawet zwłok swoich bliskich. Oszczędni Amerykanie ściągnęli bowiem do Iraku oddziały wojowników z Fidżi. A ci słynni są wszak, jak historia długa i szeroka, nie tyle z odwagi, co przede wszystkim z operatywności w sztuce kulinarnej, w której źródłem największej inspiracji jest ludzina. I to by było chyba najlepsze zakończenie całej tej opowieści. Stary Adolf na pewno by się uśmiał. Adolf Dymsza, rzecz jasna. Adam Gmurczyk
|