Ucieczka z lasu cierpieniaCi, którzy liczyli, że obecność w parlamencie Ligi Polskich Rodzin zmieni jakościowo sytuację polskiego obozu patriotycznego nie zawiedli się - istotnie, zmieniło się wiele. Na gorzej. Środowiska, które przyczyniły się do sukcesu wyborczego LPR dzisiaj co najwyżej mogą gryźć ściany i pluć po kątach - to wszystko, co im pozostało. Ale ta sytuacja wpisana została już w początki LPR, a to za sprawą ludzi, którzy wzięli ster władzy tej formacji w swoje ręce. Nie czas tu i miejsce by rozważać, w jakim stopniu na klęskę Ligi (a raczej klęskę wizji Ligi, jaką mieli ci, którzy dla niej pracowali) wpłynęły niskie i egoistyczne pobudki kierownictwa LPR, a w jakim była to inspiracja służb specjalnych. Faktem jest jednak bezspornym, iż Liga nie tylko nie jest pierwszoplanową (czego oczekiwano) siłą narodową, ale stanowi - poprzez konsekwentne postępowanie przywódców Klubu Parlamentarnego LPR - istotne zagrożenie dla Polski. Dokładnie tak: jest istotnym zagrożeniem dla naszego kraju. Opinia ta wynika z obserwacji poczynań kierownictwa LPR, które od początku prowadzi stanowczą akcję torpedowania, bądź też spowalniania (jeśli nie można już ich zatrzymać) wszelkich działań, które służą obronie narodu i państwa polskiego. Jak daleko posunięty jest ten proces pokazuje najlepiej wykaz prac „narodowych”, jakie podjęli ci osobnicy w kierowanym przez siebie klubie parlamentarnym. I nie jest to bynajmniej (a szkoda!) 12 prac Asterixa: 1. storpedowana została inicjatywa grupy członków klubu LPR zorganizowania referendum w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom; 2. wydana została jedna (słownie: jedna) ulotka, na której obok reklamy (ze zdjęciem) pos. Romana Giertycha, znalazła się reklamówka (również z odpowiednim fotosem) ministra Sławomira Wiatra, w rządzie Millera odpowiedzialnego za propagandę probrukselską; 3. po wielomiesięcznych protestach terenowych działaczy LPR zezwolono na zorganizowanie w kilku miastach jednej (dosłownie: jednej) akcji ulicznej przeciwko Unii Europejskiej - jednocześnie zadbano, by informacje o jej przygotowaniu nie były upublicznione wcześniej (co zaowocowało nikłą frekwencją); 4. podpisano umowę o współpracy ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym, bodaj czy nie najbardziej „umoczonym” w dziele niszczenia Polski ugrupowaniem AWS-owskim, organizacją zdecydowanie prounijną (przynajmniej w tej części, która sygnowała owo porozumienie); 5. wyłączono (!) telefony służbowe tym parlamentarzystom LPR, którzy próbowali przeprowadzić akcję ożywienia politycznego Klubu; 6. zażądano od chętnych do startowania w wyborach samorządowych znaczących przedpłat finansowych „na pokrycie kosztów działalność”. Do tej listy „osiągnięć” dorzucić można jeszcze reklamę kontrolowanych przez reżim mediów, jakiej nie szczędzi się liderom LPR. Ale - z punktu widzenie panów świata i ciemności - w pełni na nią zasłużyli. Ostatecznie rzadko się zdarza, by jakikolwiek polski polityk, nawet najnędzniejszej kondycji moralnej, odważył się stwierdzić, że Polska „powinna stać się ekspozyturą gospodarki amerykańskiej”. Autor tych słów (wypowiedzianych w programie „Cały ten świat” TVN 24, w dn. 27.07. br.), poseł Roman Giertych nie ma jednak takich oporów. Czy ową, by tak rzec, otwartość, odziedzi- czył po ojcu, dziś również (co za przypadek!) pośle LPR, a niegdyś aktywnym uczestniku t.zw. rady konsultacyjnej przy towarzyszu generale Jaruzelskim? Nie wiadomo, lecz przecież i tak nie ma to znaczenia. Jest jak jest, a jak jest - każdy widzi. Koniec. Kropka. Temat skończony. Ważna i otwarta pozostaje natomiast kwestia zaistnienia ogólnopolskiej formacji patriotycznej. Co prawda 10 miesięcy stracono, ale nie zmienia to faktu, że nie możemy pozwolić sobie dzisiaj na to, by polskie ugrupowania narodowo-niepodległościowe działały w rozproszeniu. Potrzebny jest, o co zabiegamy od dawna, prawdziwie polski, jak najszerszy Front Narodowy, zbudowany nie na zasadach parytetów partyjnych, chorych federacji czy konfederacji, ale na autorytecie osób powszechnie poważanych za swoje szczere zaangażowanie w sprawy Kraju. A nie brakuje ich - są choćby pośród szeregowych parlamentarzystów LPR. Zbliżające się wybory samorządowe, do których grupy inicjujące tę nową polityczną jakość idą co prawda razem, choć jeszcze nie pod jednym, łatwo identyfikowanym sztandarem, będą dobrą przygrywką dla szybszego zjednoczenia wysiłków. Czasu straconego w ten sposób nie odrobimy, trudno, lecz lepiej ruszyć do boju później, niż wciąż kręcić się nerwowo w poszukiwaniu wczorajszego dnia. Na to zawsze będzie czas po zwycięstwie. Marek A. Wojciechowski
|